Wygrana Matyjaszczyka w wyborach prezydenckich radykalnie zmieniła układ sił w częstochowskim SLD – młodzi bez skrupułów rozprawili się z dawnymi baronami. Starsze pokolenie wylądowało na śmietniku historii. Kto dziś pamięta Ewę Janik, Marka Lewandowskiego, Jacka Kasprzyka czy Wiesława Wiatraka? Swego czasu pełnili najwyższe funkcje w strukturach partii i to nie tylko na szczeblu lokalnym. Co sprawiło, że bez walki ustąpili miejsca swoim wychowankom? Gdzie dziś są i co robią? Specjalnie dla Tygodnika „7dni” przerywają milczenie.
- Co dziś robi Jacek Kasprzyk?
- Pracuję w Hucie Częstochowa i to jest moje podstawowe zajęcie.
- A polityka?
- Jest drugo-, trzecioplanowa, między innymi dlatego, że dziś nie pełnię funkcji publicznych. Opinia publiczna raczej skupia się na radnych, na parlamentarzystach, na czołowych w dzisiejszej świadomości ośrodkach politycznych.
- Ale przecież nadal jest pan człowiekiem lewicy?
- Jestem i będę. Nie pełnię funkcji, które są w zainteresowaniu mediów i nie jestem dziś na „szczycie”, który pozwoliłby mi w sposób bardziej publiczny głosić swoje poglądy. I jest to rzecz zupełnie naturalna, bo przecież ważniejsze jest dla mieszkańca to, co mówi przedstawiciel środowiska politycznego, który znajduje się w parlamencie czy też w Radzie Miasta. Siłą rzeczy więc to budzi większe zainteresowanie.
- Czuje się Pan odsunięty przez młodszych kolegów?
- Nie, ponieważ lewica jest różnorodna. Rozumiem, że chodzi o dzisiejsze kierownictwo Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Po pierwsze to już nie są tacy młodzi ludzie. To ludzie dojrzali, mający około 40 lat, więc w pełni odpowiedzialni za swoje decyzje. Ba..., wybrani na swoje funkcje w sposób demokratyczny, nikt tych wyborów nie kwestionuje. Tym bardziej ja tego nie zrobię z jednego prostego powodu – nie jestem członkiem SLD od 10 lat, aczkolwiek dotychczas go wspierałem i mam tam sporo przyjaciół. Naturalnym jest, że starsze pokolenie ustępuje miejsca młodemu. Natomiast to, że nie ma pewnej grupy ludzi lub są niewidoczni, ludzi, którzy czują się i nie zostali docenieni, bo takie z Sojuszu dochodzą mnie sygnały, to z przykrością stwierdzam, że jest prawdą. Liderzy Sojuszu w Częstochowie rzecz jasna zostali demokratycznie wybrani i mają prawo dobierać sobie współpracowników według własnej woli. Sposób doboru to kwestia stylu i pojmowania roli, jaką się pełni.
- Krzysztof Matyjaszczyk – pierwsze skojarzenie...
- Człowiek sukcesu. Wygrał swego czasu pozycję lidera SLD, wygrał wybory prezydenckie, utrzymuje w miarę wysoki wskaźnik poparcia i zainteresowania społecznego. Nawet jeśli są jakieś uwagi, to bardziej do jego otoczenia niż do niego samego.
Inną ocenę będzie miał Krzysztof Matyjaszczyk, jako jeden z liderów częstochowskiego SLD, a inną jako prezydent miasta. Błędem byłoby nierozdzielenie tych ról przy dokonywaniu jego oceny. Dziś życie publiczne, w tym samorząd, stało się bardziej partyjne niż społeczne. To jedno z nieszczęść polskiej demokracji.
Oceniając prezydenturę Krzysztofa Matyjaszczyka, to w pierwszej kolejności trzeba bardzo cierpliwie poczekać na ocenę ogółu mieszańców Częstochowy. Ja nie zauważam powszechności czy chęci odwołania pana prezydenta, jak to miało miejsce w okresie referendum w stosunku do jego poprzednika.
- Dostrzega Pan błędy...?
- Jest kilka błędów, które – moim zdaniem – Krzysztof Matyjaszczyk popełnił. Za bardzo upolitycznił władzę samorządową. Za błąd uważam ściągnięcie dwóch wiceprezydentów spoza Częstochowy, bo to był taki sygnał do częstochowskiej opinii publicznej, że tu nie ma dobrych, sprawnych fachowców, a przecież na pewno są. Myślę ponadto, że wypadałoby już nie budzić energii Częstochowy, a pobudzić trochę skuteczniej energię własną i współpracowników. Myślę, że brakuje też większego zaangażowania różnych środowisk w rozpoznawaniu problemów miasta i sposobu ich rozwiązywania. Oczywiście decyzyjności nikt nie zdejmie z pana prezydenta i radnych. Ponieważ Radę Miasta, jak często mamy okazję przeczytać lub usłyszeć, mamy niekoniecznie na piątkę, to tym większy ciężar odpowiedzialności spada na samego Prezydenta. Życzę dobrze władzy samorządowej, bo każdy jej sukces jest zawsze dobry dla mieszkańców.
Plusem tej prezydentury jest na pewno inny wizerunek niż jego poprzednika i nie chodzi mi wcale o religijność, żeby była jasność, bo tu panowie się równoważą. Wcale nie widać, by prezydent Matyjaszczyk był osobą zdystansowaną od kościoła, i dobrze. To jest istotne dla wielu mieszkańców Częstochowy środowisko i należy widzieć jego znaczenie i wpływ.
- A zalety tej władzy?
- Sprawa chyba ważna: prezydent skutecznie zaangażował we władzę Platformę Obywatelską i PiS, czyli nie ma żadnej opozycji. Fakt faktem, nie jest to „małżeństwo”, jest to swoisty rodzaj „konkubinatu”, takiego politycznego, ale on był również za prezydenta Tadeusza Wrony, więc nie jest to żadna nowość, chociaż za prezydentury Tadeusza Wrony SLD było zdecydowaną opozycją.
Natomiast dziś Platforma Obywatelska i PiS nie są typową opozycją w stosunku do Sojuszu. To świadczy o sprawności pana prezydenta, że spacyfikował „opozycję” i na pewno nie spacyfikował ich kijem bejsbolowym. Zrobił to bardzo umiejętnie, bo wszyscy powinni współdecydować i odpowiadać za sprawy miasta.
- Marek Balt – skojarzenie...
- No..., mój następca, wygrał ze mną wybory i zyskał większe zainteresowanie niż ja, aczkolwiek mam własne przemyślenia na temat wspólnej kampanii i zachowań kolegów w czasie jej trwania. Nie zmienia to jednak postaci rzeczy, że w pełni uznaję jego wynik wyborczy. Natomiast osobiście nie będę go oceniał z trzech powodów – znam go od dziecka, jest byłym pracownikiem zakładu pracy, w którym pracuję i po trzecie, mnie akurat nie wypada, bo mógłbym być posądzony o brak obiektywizmu.
- Państwa drogi się rozeszły. Dlaczego?
- Jest rzeczą oczywistą, że prezentuję inne spojrzenia na wiele spraw niż Krzysztof Matyjaszczyk, Marek Balt i paru kolegów. Nie doszliśmy do porozumienia w wielu kwestiach, różniąc się zasadniczo i to był prawdziwy powód. Oczywistą rzeczą jest, że jestem jakąś konkurencją dla tych kolegów i ja to rozumiem. Dzisiaj jakieś ostrzejsze, głębsze wypowiedzi byłyby – moim zdaniem – odreagowaniem, a nie obiektywnym spojrzeniem. Ja nie obnoszę się urazą do moich byłych partnerów, ani też nie narzekam, że mamy lub nie mamy żadnych ze sobą relacji, a raczej nie mamy.
- Kto wygra najbliższe wybory samorządowe?
- Wydawać by się mogło, że opinia publiczna chce większego przedstawicielstwa obywateli, a nie partii politycznych. Oczywiście zawsze wszyscy mówią, że chcą mieć odpowiedzialnych, kompetentnych i takich super. Natomiast życie pokazuje, że ludzie nie zawsze wybierają odpowiedzialnych, kompetentnych, takich super, tylko wybierają znanych. Proszę mi wybaczyć – zawsze jakość wybrańców będzie świadczyła o jakości refleksji wyborczej wybierających. My najczęściej dyskutujemy, kto jest lepszym częstochowianinem, Polakiem, patriotą, aniżeli kto ma lepszy pomysł na rozwiązanie miejskich problemów. Ja obawiam się, choć chciałbym się mylić, że notowania lewej strony mogą być gorsze niż ostatnio, lepiej „wróżę” panu prezydentowi.
- Czy będzie Pan startował w zbliżających się wyborach?
- Dwa razy miałem taki zamiar, w części środowiska SLD robiono ze mnie z tego powodu „czarną owcę” nie zauważając, że wycofując się z kandydowania skutecznie wspomagałem sukces lewicy w kampaniach wyborczych do samorządu i sejmu. Głęboko mnie przekonywano ze strony SLD, że trzeba partnerskiej współpracy, nie dzielić się i ja takiej wizji współpracy dałem wiarę. Życie pokazało, że współpraca była bardziej jednostronna, a partnerzy nie okazali się w pełni znaczenia tego słowa partnerscy i godni zaufania. A czy teraz będę kandydował? Jestem mniej „napalony” z racji wieku i doświadczenia. Najpierw muszę sobie odpowiedzieć na proste pytanie: czy jest potrzeba wymiany prezydenta na nowego? Jeżeli dojdę do wniosku, że jest i mieszkańcy tego chcą, to wtedy zadam sobie drugie pytanie: czy podołałbym tejże funkcji? To, że mam pomysły i że inaczej postrzegam rolę, problemy i sposoby, to jest rzeczą oczywistą. Ale w pierwszej kolejności trzeba mieć dystans do siebie. I trzecie pytanie: czy akurat ja jestem najlepszą ofertą? I to jest najtrudniejsze pytanie, bo ambicje nie mogą nas przerastać. Jeśli te trzy odpowiedzi by się dobrze zsumowały, to nie wykluczam, że podejmę takie wyzwanie.
Na koniec sprawa najważniejsza, mieszkańcy naszego miasta chcieliby się dowiedzieć, w którym kierunku zmierza Częstochowa i w jaki sposób władze zamierzają to osiągnąć, czyli konkretnie – co się tu chce zrobić w perspektywie kilku lat.
- Dziś rozmawialiśmy „półgębkiem”. Czy Jacek Kasprzyk kiedykolwiek się otworzy?
- Przyjdzie taki moment, ale przedtem z moimi politycznymi kolegami w pierwszej kolejności porozmawiamy sami ze sobą, w drugiej kolejności porozmawiamy wewnątrz lewicy, a w trzeciej – podzielimy się refleksjami z opinią publiczną. Proszę mi wybaczyć, że nie chcę dziś publicznie wypowiadać się na temat swoich partnerów. Świadczyłoby to o mnie źle i uczyłoby złego obyczaju. Dążę w publicznej działalności do realnego rozwiązywania problemów, a nie do rozbudzania wewnątrzpartyjnych emocji, bo te są najmniej ważne dla życia częstochowian i budowania zaufania do szerokiej lewicy. Ważniejsze dla lewicy jest kierowanie się lewicowymi wartościami, zasadami, a nie małostkowe przepychanki. Jeżeli zrozumieją to dotychczasowi partnerzy, to będziemy działać razem, a jeżeli nie – to osobno.
- Dziękuję za rozmowę.
Jacek Kasprzyk - poseł ziemi częstochowskiej kilku kadencji, od lat 80. zawodowo związany z Hutą Częstochowa (obecnie pełni funkcję doradcy zarządu). Od zawsze związany z lewicą – od PZPR, przez SLD, na SDPL skończywszy. Radny Częstochowy V kadencji (2006-2010). Zrzekł się mandatu radnego na rzecz mandatu posła, który objął w miejsce Krzysztofa Matyjaszczyka. Od 2011 nieobecny w życiu politycznym.