Wygrana Matyjaszczyka w wyborach prezydenckich radykalnie zmieniła układ sił w częstochowskim SLD – młodzi bez skrupułów rozprawili się z dawnymi baronami. Starsze pokolenie wylądowało na śmietniku historii. Kto dziś pamięta Ewę Janik, Marka Lewandowskiego, Jacka Kasprzyka czy Wiesława Wiatraka? Swego czasu pełnili najwyższe funkcje w strukturach partii i to nie tylko na szczeblu lokalnym. Co sprawiło, że bez walki ustąpili miejsca swoim wychowankom? Gdzie dziś są i co robią? Specjalnie dla Tygodnika „7dni” przerywają milczenie.
- Gdzie jest Ewa Janik, gdy jej nie ma?
- W życiu nie było mi tak dobrze, jak jest mi teraz, naprawdę. Jestem na emeryturze. Czuję się absolutnie wolna, uśmiecham się do tego, do kogo chcę się uśmiechać. Mogę być niezależna w sądach i opiniach, a jak ktoś pyta o radę, to potrafię jej jeszcze udzielić. Jak potrzebuję kontaktu z polityką, to sobie poczytam, pooglądam i czasami do czynnych osób w samorządzie czy w parlamencie zadzwonię. Niczego w zasadzie mi nie brakuje…
- Był czas, gdy trzymała Pani twardą ręką lokalne struktury SLD. Dziś, młode pokolenie, Was dojrzałych, doświadczonych całkowicie zmarginalizowało…
- Ja myślę, że jest to tendencja dość powszechna. Ci, którzy kierują się kategoriami izolacji, popełniają błąd - jest dobrze, jak wszystko można ze sobą wymieszać. Z pewnością da się pogodzić werwę i aktywność młodego człowieka, który jeszcze w życiu po pupie nie oberwał i nie boi się być odważny w decyzjach, z doświadczeniem człowieka, który potrafi coś podpowiedzieć, na bazie tego, co już sam popełnił w przeszłości. Dla mnie, człowieka z 40-letnim doświadczeniem zawodowym i politycznym, jest rzeczą oczywistą, że należy czerpać garściami z naszej wiedzy.
- A może Wy nie chcieliście się wiedzą podzielić, z młodymi dogadać?
- Absolutnie nie zgadzam się z taką tezą. Jak pani doskonale pamięta, ci młodzi, którzy już przecież wcale tacy młodzi nie są, zostali swego czasu przez nas przygarnięci. W momencie, gdy ja ich poznałam, to oni rzeczywiście byli młodzi, bo to byli chłopcy po studiach, dla których to była pierwsza praca, pierwsze wyjście na szersze wody z działalnością publiczną. Dzisiaj mają po 40 i więcej lat, i nim się obejrzą będą w moim wieku.
Przede wszystkim dobrych rad trzeba chcieć słuchać i szanować własne środowisko. Dla przykładu, jest pogrzeb męża długoletniej radnej… Prezydent Wrona, jak ja byłam radną, przyjechał na pogrzeb mojej mamy. Ja zostałam przewodniczącą Rady Miasta w czerwcu, mama zmarła w grudniu i prezydent Wrona zmarzł wtedy strasznie, bo bardzo zimno było, ale był. A z chłopcami bywa różnie.
- To są przecież Pani wychowankowie, być może popełniła Pani błąd „wychowawczy”?
- Nie, to umiejętność wykorzystania potencjału, który otrzymali. A po drugie jest zdecydowanie gorszy czas wokół. Być może też dlatego, że z rad korzysta się niezbyt chętnie. Problem polega na tym, że dzisiaj spora grupa osób działalność samorządową traktuje jako rodzaj pracy związanej wyłącznie z dochodami. Z związku z tym trafią się ludzie, dla których niekoniecznie praca na rzecz społeczności jest priorytetem. Ważniejszy jest dla nich efekt finansowy tej działalności. Młody człowiek, który nie może znaleźć zatrudnienia, kończy studia, patrzy szeroko otwartymi oczyma i tak sobie myśli, że mógłby zafunkcjonować np. w Radzie Miasta. Dzięki temu uzyska miesięczną dietę, która wcale do małych nie należy. W tym czasie jego rówieśnik pracuje za mniejsze pieniądze w jakiejś firemce. Tylko że jego funkcjonowanie w takich ciałach, jak Rada, niekoniecznie wynika z potrzeby serca. Poza tym, pojawiają się dodatkowe profity - można zabezpieczyć także kolegów, znajomych i „zaplanować się” na wiele lat do przodu.
- Czym różnią się działacze kiedyś od działaczy dziś?
- Gdy ja w 1994 roku startowałam do Rady Miasta, miałam pracę. Nie traktowałam dochodów w mieście, jako te, na których opieram swoją egzystencję. Kierowałam się przesłankami ideologicznymi, mówię to dziś z pełną odpowiedzialnością. Tak, jako radna, później jako zastępca prezydenta, potem prezydent miasta, za wszelką cenę chciałam udowodnić, że nie jestem zła. Ja po prostu nie miałam tego typu powodów egzystencjalnych, gdy szłam do samorządu, które dziś mają ludzie młodzi. Może jestem dla części tych osób niesprawiedliwa, bo przecież nie całe 100 procent pracuję wyłącznie dla korzyści finansowych, ale ideowych społeczników wśród młodego pokolenia praktycznie już nie ma.
- Krzysztof Matyjaszczyk – Pani pierwsze skojarzenie to...
- Mój asystent. [śmiech] Nieśmiały, młody człowiek, który w stosunkowo szybkim tempie zrobił dużą karierę polityczną.
- Dzięki Pani?
- Byłabym niesprawiedliwa… Ale faktem jest, że dzięki pracy ze mną nie był anonimową postacią i gdy zaczął samodzielnie pracować, miał już wyrobione nazwisko. Ale też włożył wiele pracy i nie można tego nie zauważyć - aktywnie zabiegał o poparcie polityczne i społeczne.
- Krążą anegdoty o Państwa konfliktach…
- Nie było większych konfliktów, poza ostatnim moim startem do Sejmu w 2005 roku, gdzie zastartował też pan Matyjaszczyk i koniecznie zależało mu, by być na liście z numerem jeden. Ja postawiłam i w Warszawie, i w Częstochowie, i w Katowicach sprawę jasno, że jeżeli nie uwzględni się mojego dorobku, a ja już wtedy byłam posłem dwie kadencje, to ja rezygnuję. Ponieważ traktuję kolejność na liście, jako kategorię także ocenną, nie pozwolę sobie, bo za bardzo się szanuję, na to, żeby w odbiorze społecznym część moich potencjalnych wyborców zastanawiało się, co takiego ona zrobiła, że jest dopiero na drugiej pozycji. Moja opinia była powszechnie znana - jeżeli takie decyzje zapadną, to proszę brać pod uwagę, że ja nie wystartuję w ogóle. Wtedy do Warszawy jeździł Krzysztof Matyjaszczyk i inni, próbując przeforsować własną kandydaturę. Mnie tłumaczono, że ty pociągniesz głosy i Krzysztof też pociągnie ileś osób, więc jest szansa na dwa mandaty dla lewicy. Taki był punkt widzenia młodych ludzi. Ja wiedziałam, że ten plan jest nierealny, bo to jest właśnie umiejętność przewidywania i doświadczenie. Przy tych notowaniach lewicy wówczas i malutkim okręgu wyborczym możemy uzyskać najwyżej jeden mandat. Ja wiedziałam, że na dwa mandaty nie ma szans w Częstochowie, a ja nigdy w życiu nie przegrałam. Jak przewiduję swoją porażkę, to po prostu tam mnie nie ma. Nigdy nie miałam wpadki, gdzie zastartowałam, tam wchodziłam. Wówczas w roku 2005 nie widziałam powodu, dla którego miałoby być inaczej. Sprawa z chłopakami okazała się na tyle poważna, że SLD, Olejniczak zlecił sondaż na terenie Częstochowy. Zresztą ta tendencja wymiany „starych na młodych” była w partii dość powszechna. To wówczas poleciał Miller i Oleksy. Olejniczak tym chętniej przystawiał ucho do takich inicjatyw, z którymi jeździli chłopcy z Częstochowy.
Wracając do sondażu… Żeby nie było tylko zestawienia nazwisk: Janik -Matyjaszczyk, wprowadzono trzecie nazwisko – Danusię Polakową. No i wtedy te badania o wszystkim przesądziły - miałam pierwsze miejsce. Tu na zarządzie w Częstochowie nie mieli już nic do powiedzenia. Byłam uprzejma i powiedziałam – słuchajcie chłopcy, to jest mój ostatni start, na przyszłe wybory robię wam miejsce, Krzysiu za cztery lata możesz być numerem jeden. I już nie startowałam.
- Marek Balt – pierwsze skojarzenie?
- No, to samo co Krzysiu Matyjaszczyk. To są chłopcy - Jarek Marszałek, Zbyszek Niesmaczny, którzy zafunkcjonowali razem, w jednym okresie. W końcówce lat 90. zaktywizowali się. Wiem, że nas szukali, pytali, co mają zrobić, żeby zaistnieć. Pamiętam, ja się z nimi zetknęłam pierwszy raz na spotkaniu na Politechnice Częstochowskiej. Oni poprosili mnie na bok na rozmowę, byli zainteresowani zafunkcjonowaniem przy lewicy i pytali, jak to zrobić. Ja mówię - w bardzo prosty sposób, wystarczy przyjść wypełnić deklaracje i jesteście. Marek też w tym czasie się ujawnił. Ambitny, wszechobecny, młody człowiek robiący szybko karierę, na razie sobie radzi.
- Jak ocenia Pani pracę swoich młodszych kolegów?
- Dziś większość czynności robionych jest po to, by zwrócić na siebie uwagę. Obojętnie, czy głupotą, czy czymkolwiek innym, byleby się pokazać. Czasami jest to świadectwo niewiedzy, a czasami strzelają zanim jeszcze nabiją. Proszę mi powiedzieć, dlaczego Marek Balt startował na szefa SLD w Warszawie? Przecież nie dlatego, że wiedział, iż zostanie. Dla ludzi z SLD w Polsce to był zupełnie nieznany facet, ale sam fakt, że zestawił swoje nazwisko z nazwiskiem Millera i potem już wszyscy wiedzieli, kto to jest Balt. Jeden pracuje na swoją popularność robotą, inny sprytem. Pierwszemu każą wyczyścić kawałek podłogi, to na kolanach będzie pucował z nosem przy ziemi, a inny postawi tam np. wielki bukiet kwiatów i zawoła wszystkich. Jednemu podobała się będzie wypolerowana podłoga, i powie: to jest rzetelny człowiek - obiecał, że posprząta i proszę, można zęby zgubić tak wybłyszczone. A inny przyjdzie i powie, jaki piękny bukiet.
Mamy posłów i samorządowców takich, na jakich zasłużyliśmy, w całej swojej masie. Ktoś im krzyżyki postawił. Iksiński czy Igrekowski oczekuje, by na jego ulicy stanęły trzy dodatkowe lampy i to jest dla niego priorytet. Jak nie będzie tych lamp, to powie, że prezydent jest zły. Kwestia dotyczy tego, czego dany mieszkaniec oczekuje od władzy. Pani na pewno rozumie to szerzej, ja też. Powiem więcej, ja przeżyłabym nawet dziurę w jezdni pod własnym blokiem, gdyby np. inne ważne rzeczy w mieście się działy. Ale dla przeciętnego zjadacza chleba, duże sprawy często nie mają znaczenia. Są ludzie, którzy wystrzałami, jakimiś heppiningami robią sobie reklamę i są też ludzie, którzy to „kupują”.
- Kto Pani zdaniem wygra następne wybory samorządowe?
- No tak sobie myślę, że może wygrać SLD. Przypuszczam, że walka rozegra się między istniejącymi partiami politycznymi. Gdy patrzę na to, co się dzieje w polityce, to po pierwsze nie rozumiem braku porozumienia na lewicy. Nie rozumiem też niektórych ruchów SLD-owskich, np. wyrzucenia Kalisza. Jak słucham tych młodych w TV, którzy krytykują Ryśka, to ja się ich pytam: co ty zrobiłeś? Zresztą zobaczymy, co się jeszcze wydarzy, bo przecież mamy Europę Plus i ciekawe, co zrobi sam Kalisz. Obecnie partie polityczne tak na arenie krajowej, jak i tu, lokalnej powinny zawalczyć o wyborców i przede wszystkim o frekwencję. Priorytetem każdego obywatela musi stać się uczestnictwo w wyborach.
- Dziękuję za rozmowę.